You are currently viewing Łagowskie love story • Janusz Kijowski

Łagowskie love story • Janusz Kijowski

Był czerwiec 1976 roku. Jechaliśmy do Łagowa moim małym Fiatem. Trzej studenci łódzkiej „filmówki”: Krzysiek Wyszyński – operator, studiujący w Szkole już od siedmiu lat, Krzyś Tchórzewski – reżyser, o rok niżej ode mnie, no i ja – za kierownicą. Koledzy już po drodze obalali piwko za piwkiem, śmiejąc się ze mnie, że odmawiam towarzystwa… Postanowiłem sobie, że na miejscu nadrobię ten dystans i pokażę kolegom jak się można zabawić. Zatrzymałem samochodzik przed ośrodkiem domków campingowych „Promyk”; ruszyliśmy biegiem w kierunku jeziora, zrzucając po drodze zbędne ubrania. Ach, co za ulga – zanurzyć się w rześkiej, łagowskiej wodzie!

Biuro Festiwalowe mieściło się siedzibie Informacji Turystycznej, naprzeciwko Zamku. To był czas, kiedy na LLF mówiło się „stajnia”. Dyrektorem Festiwalu był bowiem Konior z Naczelnego Zarządu Kinematografii, a dyrektorem programowym Koniczek – krytyk, pisujący do tygodnika „Film”. Wyciągnęliśmy legitymacje studenckie i „na ładne oczy” udało nam się wyłudzić zakwaterowanie w domku nr 16, na „Promyku” właśnie.

Domek, jak na gierkowskie czasy, był luksusowy. Dwie sypialnie, salon z rozkładaną wersalką, łazienka z prysznicem i kącik kuchenny. Rzuciliśmy torby – każdy na swoje łóżko i kłusem udaliśmy się na Zamek. Tam krzyżowały się losy wszystkich festiwalowych gwiazd i gwiazdeczek. Królował, oczywiście, Janek Himilsbach; mniej hałaśliwi byli panowie Trzos-Rastawiecki, Chęciński czy Piwowski… Dla nas to była wycieczka do Hollywood! Piękna Ewa Milde i Joasia Szczepkowska chichrały się w kącie. Grała orkiestra grecka z Zielonej Góry; parkiet powoli się zapełniał. A ja – realizowałem swój ambitny plan: 4 pięćdziesiątki pod śledzika, potem kotlet schabowy „po żydowsku” i jeszcze 4. Kelnerkę zapytałem głupio: – Dlaczego „schabowy po żydowsku”? – Jak to dlaczego? – syknęła przez zaciśnięte wargi – Przecież z cebulką!

Nasza studencka zabawa rozkręciła się na dobre dopiero w „Piekiełku”. Tam był barek i był uroczy barman. Polewał nam po równo i reagował na nasze niewybredne dowcipy. Po północy byliśmy już nieźle wstawieni a dookoła robiło się pusto. To co, rozchodniaczka i do „Promyka”! – padła komenda. Barman wypił z nami. Czerwcowe powietrze nieco nas otrzeźwiło. Ale barman nas dogonił. – Zamknąłem budę, ale mam ze sobą flaszkę! – ukazał szyjkę półlitrowej butelki. – Mogę iść z wami? – Chodź! – powiedział któryś z Krzyśków.

W domku nr 16 okazało się, że miał dwie, czyli całego litra! Było późno, kiedy dobrnęliśmy do brzegu. Barman pożegnał się. Kiedy wyszedł – każdy ułożył się na swoim łóżku i zanim usłyszał chrapanie swoich przyjaciół – pogrążył się w zasłużonym śnie… Było jeszcze ciemno, kiedy poczułem na plecach czyjeś ciało. Odruchowo odepchnąłem intruza, który spadł na podłogę a potem wybiegł z mojej sypialni. Nie chciało mi się nawet odwracać, tylko warknąłem: – Aleś się schlał, Krzysiu!!! Śpij…!

Rano, koło 11-tej, umyci i wypoczęci ruszyliśmy na podbój jajecznicy do miejscowej jadalni. Patrzyłem kolegom w oczy, próbując odgadnąć: który to z Krzyśków miał wobec mnie niecny zamiar gwałtu, a może tylko pieszczoty…? Spuszczali wzrok. Rozmowa się nie kleiła. Oni też spoglądali na mnie spode łba. Po powrocie do naszego campingu nie wytrzymałem i wypaliłem: – Kurwa! Któryś z was, w nocy się do mnie dobierał… Rozumiem, że było wypite, ale który to? Krzysiek, operator, spojrzał na mnie: – Jezu, Jasiek, ja myślałem, że to ty głaskałeś mnie po jajach! A mały Krzysio, ze łzami w oczach, wystękał: – Zrzuciłem ze swoich pleców w nocy jakiegoś dużego faceta. Myślałem, że to ty, Wyszyna, albo… albo może ty, Janusz?

I wtedy spojrzeliśmy na wersalkę w salonie, gdzie spał mały Krzysio. Na jego poduszce leżał bukiecik polnych fiołków. – Barman! – krzyknęliśmy chórem.

Pobiegliśmy na Zamek. Barman zwolnił się rano i ślad po nim zaginął. Taka była nasza pierwsza noc Lubuskiego Lata Filmowego. Festiwalu, który – dla mojego pokolenia – był prawdziwą szkołą filmową i szkołą „obywatelskiego buntu”. Bez Łagowa nie byłoby ani Kina Moralnego Niepokoju, ani Studia Filmowego im. Karola Irzykowskiego. Tamte przyjaźnie przetrwały dekady…

Janusz Kijowski – Reżyser, scenarzysta i producent. Laureat nagrody na LLF za „Indeks”