Czy warto chronić „wróble”? Rozmowa z Tomaszem Gąssowskim część I
W latach 80. ubiegłego wieku wróble uchodziły za ptaki dość pospolite. Były naturalnym elementem krajobrazu miast i wsi, jednak krajobraz ten zaczął się zmieniać i to w dość zaskakującym tempie. Populacja wróbli skurczyła się, a gatunek zagrożony jest wyginięciem. Analogię do ludzkiego świata dostrzegł w tym Tomasz Gąssowski, reżyser i scenarzysta nominowanego do Złotego Grona filmu „Wróbel”.
Bohaterem pełnometrażowego filmu Tomasza Gąssowskiego jest Remigiusz Wróbel (Jacek Borusiński), którego wręcz chciałoby się opisać, parafrazując słowa Chmielowskiego: jaki jest, każdy widzi. To mężczyzna w średnim wieku, bez nałogów, mieszkający na polskiej prowincji. Jego życie wydaje się proste i analogowe: poranna rozgrzewka, codzienna porcja kakao, kromka chleba z miodem, praca, trening piłki nożnej i samotne wieczory, które na swój sposób stara się zapełnić. Widzowie wychowani na gumie Turbo i oranżadzie w proszku znają Remka doskonale, choć dziś mogą jedynie wspominać go z nostalgią.

Czy postać stworzona przez Tomasza Gąssowskiego jest wyłącznie westchnieniem do „starych, dobrych czasów”, a może wezwaniem do objęcia ochroną świata, z którym zaczynamy się już żegnać?
Tomasz Gąssowski: Można na to spojrzeć z dwóch stron. Z pierwszej: świat się rozwija i w wielu dziedzinach rozwija się w dobrą stronę. Jestem absolutnie za tym w kwestii np. praw kobiet, czy właściwym reagowaniu na przemoc wobec wszelkich mniejszości. Z drugiej strony świat stał się bardziej agresywny, ludzie często próbują osiągnąć swój cel „na skróty”, wszelkimi możliwymi środkami. I tu pojawia się tęsknota za tym, co było dawniej, kiedy ludzie wiedzieli, że cel nie zawsze uświęca środki. Czyli w skrócie- za przyzwoitością. Świat Remka, tego chronionego Remka, to właśnie świat przyzwoitości. On nawet gdy próbuje zrobić coś złego, to mu nie wychodzi, bo to wewnętrzne poczucie przyzwoitości powoduje, że po prostu nie potrafi tego zrobić.
Trudno nie zauważyć, że życie Remka zaczyna się odmieniać. I chociaż dzieje się to za jego przyzwoleniem, to nie zawsze wydaje się być w pełni na to gotowy…
T.G.: Remka spotkała największa trauma, jaka może spotkać dziecko. „Zmiana” od tego czasu kojarzy mu się z czymś najstraszniejszym. Dlatego unika zmian. To nie jest kwestia jego charakteru, a tego jak został ukształtowany. Zamierzałem zwrócić uwagę na to, że kiedy jesteś „zamkniętym na świat”, mogą pojawić się pewne osoby, zdarzenia, które będą próbować cię „otworzyć” i trzeba być czujnym, bo te osoby, czy zdarzenia mogą przyjść z nieoczekiwanej strony. W przypadku mojej historii jest to dziadek (Krzysztof Stroiński), którego bohater odnajduje po latach, a którego z racji jego przeszłości powinien całkowicie emocjonalnie odrzucić. Jednak poza niechęcią pojawia się tęsknota za posiadaniem kogoś bliskiego i pytanie: co zwycięży? Jest też Marzenka (Julia Chętnicka), która z początku również nie jest dopasowana do świata Remka, a jednak zmienia mu ten świat.
Mówimy tu więc o zachowaniu czujności na nieoczekiwane. To może być choćby piesek, który pojawia się na naszej drodze. Kiedy człowiek to przegapi, to dalej żyje w tym pudełku – w swoim bezpiecznym świecie, nie wiadomo czy szczęśliwym, ale oswojonym. Gdy się otworzy, to wchodzi w coś nowego i też nie wie do końca, co go spotka. Większe, mniejsze szczęście, a może też nieszczęście, ale wychodzi z tej strefy komfortu. I pytanie: czy lepsze jest to, czy ta oswojona samotność?
Film pojawił się w kinach w sierpniu ubiegłego roku i ma za sobą wiele pokazów i festiwali. Dostępny jest również na jednej z platform streamingowych. Czy, Pana zdaniem, został poprawnie odczytany i zrozumiany?
T.G.: Chyba tak. Mimo sporej ilości niuansów jest to prosty i czytelny film. Największą przyjemność mi sprawia, gdy ludzie mówią, że za drugim razem lepiej się go ogląda niż za pierwszym. To znaczy, że niektórzy widzowie nie tylko zechcieli po niego sięgnąć ponownie, ale też znaleźli w nim te smaczki i delikatności, które próbowałem w nim utkać. W zasadzie około 90% osób, które wróciło do niego, jest zdania, że za drugim razem bardziej im się podobał.
Jak więc widzowie oceniali „Wróbla”?
T.G.: Pokazów i festiwali było około 40-50. Jeździli z nim, poza odtwórcą głównej roli Jackiem Borusińskim i mną, również Piotr Rogucki, Martyna Jakubiak, Julia Chętnicka, Agnieszka Matysiak. Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenie, jeżeli po seansie na spotkaniu z twórcami zostaje 80-90% ludzi to znaczy, że jest bardzo dobrze. Na tych rozmowach słyszeliśmy słowa dobrze trafiające w moje wyobrażenie o tym filmie. Ta tęsknota za „wróblem” przewijała się w zasadzie cały czas. Ludzie czuli tego „wróbla”, pokochali „wróbla” i nie chcieli, żeby on wymierał.
Stały motyw tych spotkań, to taki, że film nie jest chamski i wulgarny, że jest ciepły, ale prawdziwy, realistyczny. Nie jest „przelukrowany”. Osoby, które mieszkają na prowincji, mówiły, że została ona pokazana tak, jak naprawdę wygląda. Ja w takim miejscu mieszkałem przez 11 lat, kilka lat byłem trenerem piłki nożnej w klubie pod Warszawą, dlatego zależało mi, żeby to wszystko realnie odtworzyć. Taki był zamysł mój i producenta Roberta Kijaka i cała załoga miała tego świadomość: od aktorów, którzy nie grali przesadnie, poprzez scenografię, która była prawdziwa, kostiumy i charakteryzacja podobnie, zdjęcia Wojtka Staronia też były idealnie, na miarę, takie jak trzeba. Nikt z ekipy nie próbował błysnąć niepotrzebnym fajerwerkiem. Ja miałem najtrudniej w końcowym etapie, bo musiałem uważać, żeby za mocno nie zaszaleć z muzyką, bo nie miałem nad sobą reżysera, który by mnie powstrzymał…

I rzeczywiście rozmawiając na temat filmu trudno nie poruszyć tematu muzyki. Muzyki, która jest nienachalna i bezpretensjonalna, a równocześnie w pewnym momencie staje się ważnym elementem fabuły.
T.G.: Muzyka jest niezwykle ważna. Określa charakter filmu. Pierwsze dźwięki, już w czasie gimnastyki Remka, pokazują nam, że film będzie opowiadał historię w sposób lekki. Kolejna muzyka wprowadza formę filmowej ballady, a jeszcze kolejna prowadzi widza do pochylenia, niejako zaopiekowania się, nad bohaterem. Zwraca uwagę na jego samotność. Pozwala widzowi mu się przyjrzeć i, według recepty tradycyjnego kina, po prostu chwilę z nim pobyć. A w dalszej części filmu okazuje się, że muzyka jest w tej historii ważniejsza, niż się z początku wydawało i staje się czwartym bohaterem mojego filmu…
Niech więc ta muzyka wybrzmiewająca w tle stanie się klamrą zamykającą tę część spotkania z Tomaszem Gąssowskim i zaprosi na kolejną, w której porozmawiamy o wyzwaniach związanych z pracą reżysera oraz szczególnym znaczeniu Lubuskiego Lata Filmowego.