Łagów, Łagów…
Wyobraźmy sobie dwa szerokie, płynące ku sobie jeziora, ze srebrzącą się w promieniach słońca wodą, otoczone gęstymi, bukowymi lasami. Wypływające na wodę łódki nie są jeszcze dobrze widoczne pod światło, ludzkie sylwetki tworzą niejasne kontury. Po chwili rozlegają się głosy i śmiechy, rozbawione towarzystwo sięga do wiklinowych koszy po owoce i wino.
Kiedy podpływamy bliżej, sylwetki stają się bardziej widoczne: Maja Komorowska, Andrzej Seweryn, Anna Nehrebecka, w sąsiadującej łódce, w charakterystycznych, przyciemnianych okularach, największy znawca starego kina, Stanisław Janicki wraz z Andrzejem Wajdą dyskutują o niezrealizowanych filmach Mistrza. W dali Małgorzata Braunek, Zbigniew Zapasiewicz, Kazimierz Kutz… Kogo tu nie ma, kto nie macha ochoczo wiosłami…
To moje wyobrażenie Łagowa sprzed lat, z czasów kiedy polskie kino święciło swoje największe tryumfy, a środowisko filmowe spotykało się tutaj, by dzielić się doświadczeniami z planu i dyskutować na temat szeroko pojętej kultury filmowej.
Co prawda wobec majestatu natury, ludzkie dzieła wydają się nikłe, ale te filmowe już pięć dekad temu, wdarły się w łaskę łagowskich lasów i jezior, i szturmem wzięły średniowieczny zamek Joanitów. Słyszałam, że przyjeżdżali tu wszyscy. Powołane do życia w 1969 roku Lubuskie Lato Filmowe, było podobno pierwszym festiwalem polskiego kina w kraju, a jego urok i kameralność sprawiły, że dla artystów dużego ekranu, stało się nie tylko miejscem wymiany myśli i poglądów, ale drugim domem. Słyszałam też, że na pomysł zorganizowania tu festiwalu wpadł Daniel Olbrychski, ale z pewnością ojców tej idei znalazłoby się wielu.
Jak opowiadali mi stali bywalcy, z profesor Wandą Mirowską na czele, która do Łagowa przyjechała ponad czterdzieści razy, w dawnych czasach nie było statuetek czy finansowych nagród, nikt nie jechał na festiwal po pieniądze. Zwycięzca w nagrodę mógł otrzymać natomiast dywan albo obraz, czasem tak duży, że trudno było go zmieścić w drzwiach pociągu.
Mnie udało się zawitać do Łagowa w 2014, w czterdzieste trzecie urodziny festiwalu. Miasteczko okazało się tak magiczne, jak mi opowiadano, miałam wrażenie, że zostało wręcz wtopione w naturę. Wobec tak wszechobecnego piękna, trudno nie ulec złudzeniu, że przeniesieni zostaliśmy w zupełnie inny świat, w inny wymiar. Ten „wymiar” tworzy oczywiście także samo spotkanie ze sztuką. Organizatorzy Lubuskiego Lata Filmowego, ze zmarłym ostatnio dyrektorem, Andrzejem Kawalą na czele, stworzyli wspaniałą, przyjazną atmosferę, potwierdziły się więc i opinie, że Łagów to drugi dom filmowców. Swoją drogą, wielka szkoda, że dyrektor Kawala nie doczekał tej pięćdziesiątej, jubileuszowej edycji…
Nasze jury pod przewodnictwem Andrzeja Jakimowskiego, w składzie: Krzysztof Gierat, Leszek Wosiewicz, Andrzej Goleniewski i ja, główną nagrodą Złote Grono przyznało filmowi „Papusza” Joanny i Krzysztofa Krauze. Na zakończenie festiwalu, odbył się w amfiteatrze niezwykły koncert Wojciecha Karolaka. Tego dnia Łagów tonął w deszczu, ale wrażenia były niezapomniane. I tylko jeden smutek wdzierał się w moje serce – że nie ma już tej dawnej, filmowej kultury. Brakowało mi w Łagowie kolegów filmowców, brakowało rozmów o kinie do białego rana, chociaż nasze Jury debatowało do późnych godzin nocnych. Brakowało twórców czekających w napięciu na werdykt i młodzieży koczującej z plecakami na brzegu jeziora. Stojący przed pensjonatem „Bajka” Koziołek Matołek na próżno wyczekiwał gości. Czyżby zapomnieli o Łagowie…?
Pięćdziesiąty, jubileuszowy festiwal, przypada na czas pandemii. Niech to będzie rok przełomowy, po którym Łagów wróci w swoim pełnym kształcie. Życzę by łódki znów wypłynęły na jeziora, a sale kinowe wypełniły się po brzegi. Niechaj grono dojrzewa!
Magdalena Piekorz – reżyserka, scenarzystka.