Za nami oczekiwane spotkanie z Marianem Dziędzielem po projekcji filmu “Wesele” Wojciecha Smarzowskiego. Dlatego sporo było mowy własnie o legendarnej roli Wojnara.
Pamiętam pierwsze wrażenie, gdy Smarzowski zaproponował mi tę rolę. Powiedziałem: nikt ci nie pozwoli, żebym to zagrał, nikt nie pozwoli ci obsadzić tej roli jakimś nieznanym aktorem. Ale Wojtek odpowiedział: – Myśl jak to zagrać. I tak przystąpiliśmy do tej roboty – wspominał M. Dziędziel.
Barwnie przy tym opowiadał jak się do tej roli przygotowywał, czerpiąc z obserwacji codzienności. Opowieść aktora stawała się nawet małym spektaklem. Nieprzypadkowo, bo Marian Dziędziel to, jak usłyszeliśmy, dociekliwy i nerwowy aktor. Dlaczego?
– Jestem nerwowy, jak mi coś nie wychodzi. Muszę stanąć z boku, przeanalizować to, co gram. Dociekliwy jestem do granic rozpaczy, muszę rozstrzygnąć każdy detal: czy bohater jadł kiedyś czekoladę, czy miał dziewczynę. Tego w filmie nie widać, ale muszę mieć wiedzę o postaci w każdym szczególe – wyjaśnił M. Dziędziel.
Pojawiło się też ciekawe pytanie o wzajemnych odniesieniach w “Weselu” W. Smarzowskiego i “Weselu” S. Wyspiańskiego:
– Oczywiście zaprosiłbym Wyspiańskiego na “Wesele” Smarzowskiego. I zapytałbym go o to, czy pisząc, myślał o tym samym, co towarzyszyło “Weselu” Smarzowskiego. Bo uważam, że problematyka, mimo różnicy w czasie, jest ta sama. Zresztą myśmy Wyspiańskiego zaprosili już do filmu w jednej ze scen – jest też w nim sporo cytatów i odniesień – sami wiecie, jak jest. Ja sam moglem spojrzeć na to z kilku stron: grałem w trzech „Weselach” Wyspiańskiego – grałem Nosa, grałem Kaspra i grałem Widmo, grałem też ojca w “Weselu” Canettiego. Ale to długa opowieść o naszym narodzie…
– Czy to film antypolski? – usłyszał pytanie. – Nie – zdecydowanie odparł M. Dziędziel.