O Lubuskim Lecie Filmowym wiedziałem od zawsze. Od różnych znajomych docierały do mnie opowieści: te o filmach, dyskusjach i te legendarne – z Maklakiewiczem i Himilsbachem w rolach głównych. Wszystko to powodowało, że bardzo chciałem się tu znaleźć. W 2003 roku współprodukowane przeze mnie „Zmruż Oczy” Andrzeja Jakimowskiego otrzymało Srebrne Grono i była to idealna okazja, żeby pojawić się wreszcie, jednak coś wtedy stanęło na przeszkodzie.
Ale się przybliżałem… W 2009 roku Paweł Felis, ówczesny dyrektor artystyczny, zapytał mnie, czy mógłby wykorzystać mój motyw muzyczny ze „Sztuczek” do czołówki festiwalu. Rok póżniej Andrzej Kawala w żołnierskim mailu poinformował, że chciałby używać tego tematu podczas kolejnych edycji. Czy ktoś kiedyś czegoś odmówił Kawali? Od tego czasu moja tarantella męczy widzów przed każdym festiwalowym seansem. Ale ciagle nie dotarłem do Łagowa…
Wreszcie jest 2017 rok. Mój krótki film „Baraż” dostał się do konkursu i takiej okazji nie mogłem przegapić. Przyjeżdżam i od razu „z grubej rury” – w holu wpadam na Jurka Armatę. Bratnia dusza. Obydwaj kochamy i filmy i futbol. Od razu mi raźniej. W biurze festiwalu działajacego pod pod wodzą wszechogarniającej Weroniki odbieram, jak w komunie, „kartki” na jedzenie i idę do pobliskiej „Defki”. Z nad talerza obserwuję gościa, który podchodzi do pani kelnerki i w niezwykle miły i kulturalny sposób składa u niej zamówienie. Tak rzadkie u nas połączenie skracania dystansu, z jednoczesnym brakiem nadmiernego spoufalania się. „Co za wyjątkowo sympatyczny Polak” – myślę. Za chwile okażę się, że to István Krasztel. Węgier. Juror konkursu krótkich metraży. Po projekcji mojego filmu, jak na „bratanka” przystało, zaprasza kilka osób na degustacje wyśmienitej palinki, którą przywiózł ze sobą.
Kolejną osobą, którą poznaję to Wanda Mirowska. Kiedy mówię jej, że idę obejrzeć film, macha ręką: „Na festiwalu filmowym będziesz filmy oglądać?!”. Wanda wie o Łagowie wszystko, oprowadza mnie po różnych miejscach, a szczególnym dla niej jest budka z rybami, do której, na srebrzyki, zaprasza dosłownie każdego. Podczas spacerów opowiada mnóstwo festiwalowych historii z których szczególnie zapadła mi taka: W latach 70 – tych Himilsbach zaprosił ją na urodziny. Ponieważ nie przyjaźniła się jakoś bliżej z aktorem, sądziła, że będzie to większa impreza. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy po przybyciu o umówionej godzinie w pokoju zastała tylko siedzących przy stole jubilata i jego przyjaciela, Maklakiewicza. Na stole stała butelka wódki, przed każdym z panów stały dwie puste szklanki. Himilsbach bez słowa rozlał wódkę do szklanek, spojrzał na Wandę i powiedział: „A dla damy – czekolada”. Po czym sięgnął gdzieś za siebie i wręczył zdezorientowanej Wandzi tabliczkę czekolady. Posiedzieli tak we trójkę jakiś czas w milczeniu, Wanda zjadła czekoladę, wreszcie grzecznie się pożegnała i sobie poszła…
Mój pierwszy wieczór w Łagowie. U Kamili i Jurka w barze na dole gorąca atmosfera. Skończył się film, zdania są mocno podzielone. Temperatura dyskusji jak na studiach, nikt nie odpuszcza. Z Gosią i Krzyśkiem Lisowskimi opijamy spotkanie po latach. Dosiada się Włodek Piekarski. Niezwykła siła, energia, radość życia. Od razu się lubimy. Tempo wieczoru nadal studenckie. Okazuje się, że Włodek sporo ode mnie starszy. Myślałem, że najwyżej w moim wieku. Jak on, cholera, daje radę…?
Następnego dnia idę do biura zapytać o powrót. Tam króluje Andrzej Kawala. Siadamy na kanapach w korytarzu i zaczynamy rozmawiać. O tym, co każdy z nas robi i robił w życiu, o tym co dla każdego z nas ważne, kim kto naprawdę jest. Mija godzina, druga… Znajomi, widząc jak rozmawiamy z poważnymi minami, zatrzymują się i pytają czy wszystko w porządku. A my gadamy dalej, jakbyśmy się znali od zawsze. Po czterech godzinach Kawala pyta: „A ty musisz dziś jechać? Nie zostałbyś jeszcze?” No i zostałem…
Tomasz Gąssowski – kompozytor, reżyser